Historia Oddziału

Słów kilka o historii Oddziału Świętokrzyskiego SGP

           W styczniu 2009 r. minęło 90 lat działalności organizacji skupiającej geodetów. Od Związku Mierniczych Polskich począwszy, do Stowarzyszenia Geodetów Polskich. Jedynym dokumentem pisanym potwierdzającym ten fakt jest zdanie umieszczone w treści odezwy Związku Mierniczych Polskich wydanej w 1929 r. – cyt. „W styczniu 1929 r. upłynie lat 10 od daty pierwszego zjazdu mierniczych w Polsce”. SGP jest spadkobiercą istniejących w okresie międzywojennym organizacji takich jak Związek Mierniczych Polskich, Stowarzyszenie Mierniczych Przysięgłych RP, Związek Inżynierów Miernictwa RP.
           Na terenie województwa kieleckiego w okresie międzywojennym działały równolegle 3 organizacje: Stowarzyszenie Mierniczych Przysięgłych RP Związek Inżynierów Miernictwa RP Związek Zawodowy Mierniczych Praktyków w Kielcach. Ten ostatni związek powstał w 1925 r., jako pierwszy w kraju właśnie w Kielcach dla obrony interesów ludzi zatrudnionych w miernictwie, a nie legitymujących się ukończeniem studiów lub szkół mierniczych. Była to ok. 1/3 część zatrudnionych w zawodzie. Zrzeszyli się dla ochrony swoich interesów w obawie przed przepisami projektowanej ustawy o mierniczych przysięgłych. (ustawa uchwalona w 1925 r). Już na kwiecień 1925 zwołano w Warszawie zebranie ogólnokrajowe. Tymczasowym Prezesem Zarządu Głównego został Kazimierz Babiński z Kielc. I Zjazd tej organizacji odbył się w 1926 r. Prezesem został nadal Kazimierz Babiński, a do organizacji należało ok. 225 osób i liczba ta corocznie rosła. Dzięki staraniom związku ówczesne Ministerstwo Wyznań i Oświecenia Publicznego zezwoliło na prowadzenie egzaminów eksternistycznych dla praktyków mierniczych przez Państwową szkołę Mierniczą w Warszawie. Ostatnie egzaminy odbyły się w 1932 r. Związek ten istniał do wybuchu wojny.
         Kielecki Oddział Związku Mierniczych RP po wojnie został utworzony już we wrześniu 1945 r. W 1950 roku liczba członków w Oddziale wynosiła 138 osób. Od 1951 r. rozpoczęto organizację kół. Początkowo powstało ich 8. Największe to: – przy Wydziałach Produkcyjnych OPM w Kielcach, Radomiu i Skarżysku – przy Wydziale Geodezji i Wydz. Rolnictwa i Leśnictwa PWRN – przy Spółdzielni Pracy Mierniczych „Planowanie” w Kielcach.
         Związek Mierniczych RP w latach 1951 – 1953 zmienił nazwę na Stowarzyszenie Naukowo – Techniczne Geodetów Polskich, aby w 1955 r. przybrać obecną nazwę Stowarzyszenia Geodetów Polskich. Oddziały przyjmowały odpowiednie nazwy. W latach 1953 – 1976 liczba kół w Oddziale ulegała zmianie. Najdłużej trwały te w dużych zakładach tj. w OPGK, WBGiTR. Według stanu na koniec grudnia 1989 r. ilość członków w całym oddziale wynosiła 675 osób, zrzeszonych w 16 kołach terenowych i zakładowych. Do 1970 r. walne zebrania oddziałowe zwoływano jako zebrania wszystkich członków potem udział w walnym zebraniu brali delegaci wybrani na lokalnych zebraniach kół. Początkowo kadencja zarządu i prezesa trwała 1 rok, potem 2 lata i od 1974 r. 3 lata. W okresie od 1945 r. do ostatniej kadencji 2007 – 2010 odbyło się XXXVI walnych zebrań i wyborów zarządu. Kolejne Walne Zebrania:

 

I – 1945 r. wybrany prezes Stanisław Sulimierski – znany kielecki mierniczy przysięgły (jego mapy w licznych księgach wieczystych)
II – 1947 prezes Jan Wojciechowski
III – 1948 prezes Jan Wojciechowski
IV – 1949 prezes – Jan Stępień
V – 1950 prezes Stefan Piekara
VI – 1951 Stefan Piekara
VII – 1952 prezes – Józef Basaj
VIII – 1953 Józef Basaj
IX – 1954 Józef Kulczyński
X – 1955 Stanisław Świerżewski
XI – 1956 Cezary Nowakowski
XII – 1957 Stanisław Świerżewski
XIII – 1958 Stanisław Świerżewski, i po jego zrzeczeniu się – Antoni Wędziński
XIV – 1959 Wacław Szczepański
XV – 1960 Wacław Szczepański
XVI – 1961 Antoni Wędziński
XVII – 1962 Antoni Wędziński
XVIII – 1963 – 1964 Tadeusz Wyszyński
XIX – 1965 Feliks Banaśkiewicz
XX – 1966 Feliks Banaśkiewicz
XXI – 1967 Feliks Banaśkiewicz
XXII – 1968 – 69 Feliks Banaśkiewicz
XXIII – 1970 – 1971 Feliks Banaśkiewicz
XXIV – 1972 – 1973 Feliks Banaśkiewicz
XXV – 1974- 1976 Feliks Banaśkiewicz
XXVI – 1977 – 1979 Janusz Rudnicki
XXVII – 1980 – 1982 Janusz Rudnicki
XXVIII – 1983 – 1985 Henryk Skibniewski
XXIX – 1986 – 1988 Henryk Skibniewski
XXX – 1989 – 1991 Henryk Skibniewski
XXXI – 1992 – 1994 Henryk Skibniewski
oraz jeszcze: XXXII , XXXIII, XXXIV, XXXV tj. w latach: 1995 – 1997, 1998 – 2000, i 2001 – 2003 2004 – 2006 Skibniewski i Jerzy Barański
XXXVI – 2007 – Andrzej Dąbrowski
XXXVII od 2010 Jerzy Barański

          Najdłużej nieprzerwanie funkcję prezesa pełnił niestety nieżyjący już kol. Henryk Skibniewski, bo aż 23 lata od 1983 r. – do chwili śmierci w 2006 r. Na uwagę zasługują prezesi: nieżyjący Feliks Banaśkiewicz pełniący tę funkcję 12 lat (okres 1965 – 1976) i kol. Janusz Rudnicki 6 lat (w okresie 1977- 1982).
Wg. stanu na 31.12.2008 r. w skład ŚO SGP wchodziło 5 kół terenowych w Kielcach, Skarżysku Kam., Busku Zdroju, Starachowicach i Opatowie skupiając 115 członków.

Głównymi celami SGP wyszczególnionymi w statucie są:
1. zrzeszanie inżynierów i techników ze specjalnością z zakresu geodezji i kartografii
2. współdziałanie z właściwymi jednostkami w zakresie rozwoju techniki i usług, wdrażanie osiągnięć naukowo-technicznych w dziedzinie geodezji i kartografii oraz w zakresie bhp, ochrony pracy i zawodu, a ponadto szkolenia kadr,
3. podnoszenie poziomu wiedzy, kultury technicznej i kwalifikacji oraz kształtowanie właściwego poziomu etyki zawodowej członków Stowarzyszenia.

Zarząd Oddziału realizował i realizuje je poprzez:

Szkolenia
W latach 1945 – 1955 odczyty to jeden z głównych kierunków działalności stowarzyszenia. Dotyczyły zagadnień ogólnospołecznych, społeczno-politycznych i techniczno-zawodowych. Odbywały się zwykle w kołach .Organizowano ich ok. 20 rocznie. W latach 55 – 70 tematyką była ewidencja gruntów ( dekret o ewidencji gruntów i budynków z 1955 r a przepis wykonawczy Zarządzenie min. Rolnictwa i Gospodarki Komunalnej wydano dopiero 20.02.1969 r.), wykorzystanie zdjęć lotniczych, folii kreślarskich, automatyzacji w sporządzaniu rejestrów gruntów i metod inwentaryzacji podziemnego uzbrojenia terenu. W późniejszych latach dotyczyły zmian technologii, kalkulatorów, dalmierzy itp. a ostatnio technologii pomiaru GPS oraz tematów związanych z ewidencją gruntów i budynków. Temat ewidencji gruntów i budynków na przestrzeni wielu lat jest tematem sztandarowym. Od wielu lat SGP dba o podnoszenie kwalifikacji geodezyjnych wykonawców usług poprzez organizowanie corocznych jesienno-zimowych szkoleń. Prelegentami są zwykle przedstawiciele WINGiK i administracji powiatowej czyli osoby najbardziej kompetentne do interpretacji zawiłości prawnych. Część członków SGP zrzeszona jest w Klubie biegłych sądowych w zakresie geodezji , który poza corocznymi szkoleniami z zakresu przepisów prawnymi z udziałem sędziów, ma na celu także ochronę interesów biegłych. (obecny tu Kol.J.Ptaszyński jest członkiem władz klubu przy ZG) Po transformacji ustrojowej Zarząd Oddziału wielokrotnie występował do władz samorządowych i prasy w obronie dobrego imienia geodetów niesłusznie atakowanych za rzekome naruszenie przepisów przy wykonywaniu czynności zawodowych. Opiniowano też szereg aktów prawnych przygotowywanych przez GUGiK.

Rozwój techniki i szkolnictwa
W latach powojennych wobec zniszczeń i braku sprzętu korzystne efekty dawały pomysły na lepsze rozwiązania lub zmianę organizacji pracy. Z uwagi na brak kadr geodezyjnych zabiegano o otwarcie w Kielcach ośrodka szkolnego. W wyniku zaangażowania takich działaczy jak: Józef Ciepichał, Jerzy Dąbrowski, Henryk Łazorczyk i Kazimierz Moulis powstała w 1959 r PST (pomaturalna) o specjalności geodezja najpierw z 3, a potem z 2.5 letnim programem nauczania. Ostatni absolwenci opuścili tę szkołę w 1967r. Ponownie wznawiano nauczanie pomaturalne dwukrotnie przy Technikum Budowlanym i przy Technikum Chemicznym w latach 70 i 80 – tych. Ze względu na nasycenie rynku geodetami i panujący kryzys końca lat 80. i początku 90. kierunek geodezja został zamknięty. Obecnie w Kielcach istnieje Technikum Geodezyjne przy ZSZ nr 1 oraz pomaturalne licencjackie w Ostrowcu Świętokrzyskim.

Uprawnienia zawodowe
Po uchwaleniu przez sejm w kwietniu 1983 r. ustawy – o wykonywaniu handlu oraz niektórych innych rodzajów działalności przez jednostki gospodarki nieuspołecznionej – ustanowione zostały stałe uprawnienia dla geodetów z możliwością tworzenia prywatnych firm geodezyjnych. Od 1989 roku w/w ustawę zastąpiła nasza geodezyjna ustawa Prawo Geodezyjne i Kartograficzne. Przypomnę, że po likwidacji biur mierniczych przysięgłych w roku 1953 – dopiero od 1964 r. w oparciu o zarządzenie Prezesa GUGiK można było otrzymać jednorazowe lub na 1 rok uprawnienie na wykonywanie robót geodezyjnych. Pierwsza w kraju sesja wyjazdowa w 1984 r. została zorganizowana w Kielcach, na której pierwsze uprawnienia stałe zdobyło 57 osób. W tym samym roku 8 osób uzyskało uprawnienia na egzaminie w Warszawie. W latach 1985 – 2001 nasz oddział SGP zorganizował 11 sesji egzaminacyjnych w Kielcach na których uprawnienia uzyskało ok. 800 osób. Po zmianie przepisów egzaminy organizowano wyłącznie w Warszawie a od 2007 r. za zgodą Głównego Geodety Kraju na wniosek tut. Zarządu Oddziału odbyły się dwa postępowania kwalifikacyjne w Kielcach. Organizację i przeprowadzanie egzaminów ma powierzone Stowarzyszenie Geodetów Polskich. Dotychczas w Polsce uprawnienia zawodowe uzyskało ponad 20 100 osób.

Imprezy integracyjno – rekreacyjne
Począwszy od 1967 r. rozpoczęto organizowanie imprez techniczno-rekreacyjnych pn. „Zlot Geodetów” . Miały one na celu m.i. integrację środowiska geodezyjnego. Pierwszy odbył się na Górze Klonowej k/Masłowa, a następne w Pińczowie, Sandomierzu, Kozienicach, Solcu n/Wisłą, Bocheńcu, Sielpi , Ameliówce, Rejowie i innych ośrodkach. W sumie odbyło się ok. 30 Zlotów. Część techniczną zwykle wypełniały pokazy nowoczesnego sprzętu i konkursy zawodowe. Część rekreacyjną – ogniska, zabawy, grzybobrania itp. Uczestniczyło w nich od 100 do 300 osób. Ciekawostką były konkursy zawodowe w których startowały zespoły geodezyjne reprezentujące koła SGP. Do wykonania było z reguły typowe zadanie geodezyjne a startujący musieli wykonać je z odpowiednią dokładnością i najkrótszym czasie. Najlepsi byli nagradzani przydatnymi w pracy zawodowej narzędziami. Zlot trwał 2 a nawet 3 dni. Próby wznowienia zlotów nie powiodły się z braku zainteresowania nimi przez społeczność geodezyjną. Do ciekawostek należy dodać, że w latach 1975 – 1988 ZO SGP wydawał okazjonalne plakietki upamiętniające kolejne Zloty od X do XX, które wręczano uczestnikom Zlotu. Od 1966 r tradycją stały się coroczne bale geodetów, organizowane zawsze w ostatnią sobotę karnawału w salach NOT. Ilość uczestników sięgała nawet 200 osób. Kolejne bale po kilkuletniej przerwie odbywają się od roku 2009. Od 2007 r. organizowane są obchody „Dnia Geodety” ustanowione przez Zarząd Główny SGP z datą na I-szy weekend września. Połączone są z reguły z pokazem nowinek technicznych w geodezji.

Informacje zawarte w niniejszym tekście pochodzą m.i. z opracowania kol. Józefa Michałowskiego, a zebrane zostały przez kol. Andrzeja Dąbrowskiego.

 

Zdjęcia i opowiadania z życia geodetów naszego regionu

 

Koleżanki i Koledzy Geodeci województwa świętokrzyskiego!

Już w przyszłym roku będziemy świętować 70-lecie powstania Stowarzyszenia Geodetów Polskich Oddział Świętokrzyski. Sięgnijmy zatem do przeszłości i stwórzmy wspólnie kronikę tych 70 lat istnienia Stowarzyszenia oraz życia i pracy geodetów województwa świętokrzyskiego. Początek kronice dali nasi znajomi: koleżanka Anna Hetman – Szuba i kolega Janusz Rudnicki, którzy sporządzili historię Okręgowego Przedsiębiorstwa Geodezyjno -Kartograficznego, Zakładu Rozwoju Techniki. Pamiątkowa kronika wykonana w formie papierowej, została następnie opracowana w formie elektronicznej i umieszczona na stronie www.sgpkielce.pl w zakładce Historia Oddziału. Zapraszamy do jej oglądania, być może na załączonych fotografiach odnajdziecie siebie lub swoich znajomych geodetów i przypomnicie sobie historię własnej pracy, z którą zechcecie się z nami podzielić? Geodezja to zawód, który poprzez pracę w terenie daje możliwość przeżycia ciekawych zdarzeń i poznania niezwykłych ludzi, a Geodeci to ludzie ciekawi świata i wielu pasji. Jeśli macie w swoich zbiorach zdjęcia dokumentujące pracę geodety lub inne ciekawe zdarzenia związane z tym zawodem, podzielcie się z nami. Zdjęcia zeskanujemy i zwrócimy, a historii wysłuchamy i umieścimy pod zdjęciami. Napiszmy wspólnie historię geodezji i geodetów województwa świętokrzyskiego w okresie ostatnich 70 lat. Zapraszamy do stworzenia wspólnego dzieła.
Kontakt mailowy: sgpkielce@wp.pl Kontakt telefoniczny 698 674 726
 

Zarząd Stowarzyszenia Geodetów Polskich Oddział Świętokrzyski 

Prezes – Jerzy Barański

Wice Prezes – Danuta Bil

 

GEODEZYJNE WSPOMNIENIA KOL. JACKA GRZYBAŁY

      CIĘŻKO coś napisać o STUDIUM  WOJSKOWYM I O POLIGONACH DWÓCH W WĘGORZEWIE ale może dam radę… 

      Studenci Wydziału Geodezji Górniczej AGH w Krakowie na poligony wojskowe w czasie studiów zawsze jeździli do Węgorzewa, było to w wakacje po 2 i 4 roku. Studium Wojskowe AGH mieściło się w budynku głównym A-0 na 4 piętrze jego kierownikiem był pułkownik Mazurkiewicz, a zastępcą podpułkownik Perski.Tam też w każdą środę odbywały się zajęcia z Wojska, tak potocznie nazwaliśmy szkolenie wojskowe. Dzisiaj gdy po 50 latach zaczynam pisać takie wyrywkowe wspomnienia to pomału wraca mi pamięć tamtych dni. Wykłady mieliśmy w budynku A-0, natomiast musztra i działoczyny na placu przy AGH za pawilonem Górniczym. Pierwsze zajęcia z wojska rozpoczęliśmy w 1966 roku we wrześniu i trwały 4 tygodnie. Od poniedziałku do piątku w godzinach 8.00-16.00, a w sobotę 8.00 do 14.00. Za Pawilonem Górniczym, gdy ja studiowałem, były też garaże, w  których stacjonowały armaty. Tutaj było dużo wolnego nie zabudowanego miejsca, a wtedy działoczyny, czyli obsługa i manewry armatą były bezpieczne, choć nie do końca. Była też gwarancja, że lufą nie wybijemy okna na parterze budynku. Ale przecież wszystkim jest znane, że studentom nie wiadomo co do głowy może strzelić. I stało się. W trakcie odprowadzania armaty do garażu na zakręcie ogonem zawadziliśmy o budynek Wydziału Górniczego. Uszkodzeniu uległa armata, a dokładnie uchwyt, gdzie w trakcie strzelania mocowało się przyrząd optyczny, zrobiła się afera na 100 fajerek. Kapitan D. zarządził zbiórkę całej kompani i ogłosił, że w takim razie studenci muszą mu odkupić armatę. Trochę to śmieszne, dzisiaj gdy piszę te słowa, ale wtedy my studenci po pierwszym roku byliśmy przerażeni, co teraz z nami będzie. Następnie mieliśmy jeszcze jednego pecha, bo armatę po zajęciach trzeba oczyścić z błota i kurzu. Do tej czynności służyły szmaty i pakuły do czyszczenia lufy. Wszystko to mieściło się w wielkiej skrzyni w garażu. Kapitan był wściekły, atmosfera napięta, studenci przerażeni. Po podniesieniu wieka skrzyni, gdy kapitan rzucił ze złością na armatę szmaty do czyszczenia, kolega trzymający wieko opuścił je prosto na palce kapitana. Kapitan D. wpadł w szał, wyraz jego twarzy, zaciśnięte zęby i straszny krzyk, że to zamach na prowadzącego zajęcia. Był też i inny ciekawy przypadek. Kapitan  D.   objaśniał na tablicy wzór do tablic strzelniczych i z obliczeń wynikło że sinus = 1.2, a więc jest większy od jedności. Wtedy z ostatniej ławki rozległ się  głośny śmiech Olka. Kapitan nie wytrzymał i cisnął w jego kierunku kredą. Koledzy  dzisiaj twierdzą, że oprócz śmiechu Olek miał  powiedzieć, że w warunkach bojowych, to nawet sinus może być większy od jedności. Naszym dowódczą z ramienia Studium Wojskowego był major Edmund Sz., z nim mieliśmy zajęcia z regulaminów wojskowych. Wykładowcą z terenoznawstwa i pomiarów przy prowadzeniu ognia, a więc dowiązanie stanowisk ogniowych do osnowy geodezyjnej miał z nami major mgr inż. Zbigniew  M. Był absolwentem naszego  wydziału  na studiach zaocznych. Pracę   magisterską  napisał w katedrze fotogrametrii u  profesora Zbigniewa Sitka. Miałem przyjemność czytać tę pracę w latach 1976-1978, gdy  pracowałem w tej katedrze jako asystent. Major Zbigniew M. z tytułu swego wykształcenia, zawsze był obecny na  naszych poligonach w Węgorzewie, jak i również nasz dowódca major Edmund  Sz. Wykłady z taktyki to zasób potężnej wiedzy, prowadził je major T. Każdy student musiał mieć solidnie prowadzony zeszyt z wykładów. Zeszyt 100 kartkowy w kratkę, a w nim cała wiedza. Czego tam nie było, od wiadomości podstawowych to jest, że drużyna piechoty składała się 6-7 osób. Na czele stał dowódca. W artylerii odpowiednikiem drużyny był działon, czyli kompletna obsługa jednego działa. Skład osobowy działonu, który liczył osób 7 to dowódca, jego zastępca, celowniczy, ładowniczy i amunicyjny. Zeszyty z wojska mieliśmy przez całe studia te same, a wykłady należało prowadzić skrupulatnie. Z tego co pamiętam, pierwsze zajęcia zaczęły się dopiero na drugim roku studiów i trwały do 4 roku, ich koniec to poligon Węgorzewie i egzamin końcowy. 

Ponieważ było o majorze T.  wspomnienie, to teraz będzie krótka opowieść o wielkiej tajemnicy, dotyczy ona majora R., a   potwierdził ją major T. w  trakcie  jednego z wykładów z taktyki. Inspekcja wojskowa odwiedziła Studium Wojskowe AGH, było w trakcie nauki na 4 roku na wiosnę. Oczywiście były egzaminy teoretyczne i praktyczne dla oficerów i studentów. W  sumie studium wypadło bardzo dobrze, ale dla niektórych osób najtrudniejszy był egzamin ze sprawności fizycznej. Tu należy zrozumieć, że to odpowiedni czas uzyskany na przebiegnięcie dystansu stosownego dla swojego wieku. Fama mówiła, że to pestka ukończyć bieg w terminie, ale były też i wielkie trudności dla niektórych oficerów. Podejrzenie padło, że to prawdopodobnie major R. nie dał rady i nie ukończył biegu. Na wykładzie z taktyki ktoś ze studentów zażartował do majora T., co to za bieg to żadna trudność, każdy potrafi. Zirytowany wykładowca odrzekł: a co Panowie studenci  myślicie, że to fraszka taki bieg. Na przykład major R. nie dał rady i musieliśmy mu pomóc ukończyć ostatnie metry przed metą. Dobiegł, a raczej został doniesiony na naszych rękach i dzięki temu nasza drużyna zmieściła się w limicie czasu. Trzeba wiedzieć, że trudności majora R. w bieganiu wynikały z prostego faktu, iż był on wielkim miłośnikiem i smakoszem piwa, a tuszę też miał odpowiednią, coś a la Pan ZAGŁOBA.

      Po drugim roku studiów pierwszy poligon w Węgorzewie, a więc pociągiem do Kętrzyna i tutaj przesiadka na lokalny pociąg do Węgorzewa, lub autobusem, jak kto woli, mamy rok 1967. Do przysięgi jesteśmy kotami, uformowani w drużyny, mamy swoich dowódców, są nimi kaprale służby czynnej. Wiadomo, musztra na pierwszym miejscu i jeszcze raz musztra, odpowiednie ścielenie łóżek. Mała słomka na podłodze to słynny pogrzeb słomki do kosza. Dyscyplina i porządek być muszą nie ma rady. W wolnych chwilach żadne siadanie na łóżku, a w żadnym wypadku, gdybyś bracie się położył. Musztra karna na pewno. Ja odkryłem na tą okoliczność nową metodę. Po prostu spałem wtedy w czołgu i zostałem najsłynniejszym czołgistą wśród kolegów. Ponieważ pod łóżkiem było czyściutko, a mieliśmy bardzo grube mundury polowe to spałem pod łóżkiem czasami na przykład po kolacji. Kolegom to się spodobało, miałem potem wielu naśladowców.

      Okazało się, że w jednostce wojskowej są rowery, nawet sprawne techniczne, ale w żadnym z nich nie ma powietrza w oponach. Po kontroli pojazdów i ich przeglądzie stwierdzono, że wszystkim dętkom brakuje wentylków. Ponieważ planowana była wycieczka rowerowa do Sztynortu całej kompani na tychże rowerach, więc trzeba było je tylko napompować. A gdzie wentylki? Ano  w sklepie. Nastąpiła przerwa przy czyszczeniu rowerów i wszyscy udali się po wentylki, to konkretnie znaczy: jedni do miasta do sklepu, reszta na piwo do knajpy.

      Gdy dokonano zakupu wentylków, to znów powstał problem. Z reperacji nic nie będzie, a tym bardziej z pompowania kół, bo cała kompania jest zupełnie pijana, z wyjątkiem 2 czy 3 osób. Zarządzono powrót do jednostki. Po uformowaniu kolumny marszowej, na czele której stanął jeden trzeźwy, czyli Jurek (był  trzeźwy  bo  chory  na żołądek),  ze  śpiewem na ustach ruszono do koszar. Owszem, było kilku dobrych śpiewaków – zapiewajło, śpiewaliśmy Pałace Michla Żytnia Wola, oraz bo maszynka okopana i ukryta jest. Nasz śpiew spodobał się przechodniom. Ale wśród nich był oficer z jednostki i widząc co  jest grane, zadzwonił do oficera dyżurnego. Jurek, czyli prowadzący tą kolumnę, dał  komendę. Kompania  stój, rozejść się i do jednostki własnymi drogami. Znaczy się to, że po 2-3 osoby kierujemy się do wszelkich nam znanych dziur w płocie i ogrodzeniu jednostki. Tu jednak czekała studentów  żołnierzy wielka niespodzianka.

      Oficer dyżurny rozesłał czujki w rejony wszystkich mu znanych tajemnych wejść do jednostki, i co który student  tylko  nogą  stanął   na dobrym gruncie, zaraz został zatrzymany. Potem spisano jego dane osobowe i w poniedziałek do raportu karnego. Ja w tym dniu pełniłem funkcję podoficera dyżurnego, więc nie brałem udziału w tej całej zabawie w kotka i myszkę. Poniedziałek rano raport karny u dowódcy jednostki i rozkaz. 8 godzin musztry karnej, poprowadzi kapral M. Musztra w pełnym oporządzeniu i w maskach przeciwgazowych. Zaczęło się robić niewesoło, do  tej pory takiego zdarzenia  nie  było.

      Jednak na wszystko jest  sposób, o ile będzie poparcie dowódcy od musztry, czyli kaprala M. Studenci geodeci znaleźli sobie  kolegów pomocników  do tej musztry. Pierwsze 45 minut ćwiczyli skazani w maskach i pełnym rynsztunku, potem przerwa 15 minut, ułożenie masek i pełnego wyposażenia żołnierskiego w szeregu. Po 15 minutach pada komenda „do  musztry przystąp” i wtedy stawał się cud – przychodziło 15 studentów niewinnych, aby odbyć musztrę, pomóc swoim kolegom nieszczęśnikom. Kapral przymykał na to oko, ale zawsze ilość się zgadzała, ćwiczyło musztrę karną 15 osób. Mimo, że de fakto, były to 4 godziny dla  winnych i 4 godziny dla niewinnych, ale po południu wszyscy nieszczęśnicy padali z nóg. Jedno jest pewne, solidarność wśród nas geodetów była bardzo duża.

Jacek Grzybała

PRAKTYKI  GEODEZYJNE  NA  AGH – WSPOMNIENIE  O  DWORZE  W  GOSZYCACH  W  PIĘĆDZIESIĄTĄ  ROCZNICĘ 

W  wyniku reformy rolnej w 1945 roku majątek i dwór w Goszycach gm. KOCMYRZÓW przeszedł na rzecz SKARBU PAŃSTWA. Szczęśliwym trafem, w latach od 1945 r. do 1970 r. był on użytkowany i zarządzany przez Akademię Górniczo-Hutniczą w Krakowie, a oficjalna nazwa to Ośrodek Szkoleniowy AGH w GOSZYCACH. To uratowało  nowy dwór murowany od całkowitej zagłady i ruiny. Na letnie praktyki geodezyjne przyjeżdżali tu co roku studenci Wydziału Geodezji i Wydziału Geologii. Geodeci w czasie trwania studiów bywali tu zgodnie z programem 2 razy. Pierwszy raz po drugim roku studiów, drugi raz po trzecim roku studiów. Geolodzy zaś w czasie trwania studiów geologicznych tylko  jeden raz. Piszący te słowa był studentem na Wydziale Geodezji Górniczej AGH w KRAKOWIE, sekcja geodezyjno – przemysłowa i miejska w latach 1965-1970. Zgodnie z zapisem w indeksie odnotowano, że praktyki w GOSZYCACH odbył i zaliczył w następujących terminach: termin pierwszy – Praktyka  uczelniana  z Geodezji II od 3.07.1967 do 21.07.1967, rok 2 – Praktyka uczelniana z Geodezji Wyższej od 19.08.1968 do 11.09.1968 roku. Praktyki te zatwierdzili w indeksie prof. Tomasz Gomoliszewski i prof. Stanisław Milbert. Studenci z geologii, uczestnicy pierwszych praktyk z geodezji w GOSZYCACH w latach 1945 – 1948 /tak jak mój stryjek/ mieszkali w Goszycach w warunkach spartańskich. Spali w starym drewnianym bardzo zniszczonym dworze, który wtedy przypominał czworaki. Z tego okresu zachowały się zdjęcia całej grupy wraz z prof. Z. Kowalczykiem na tle wieży  triangulacyjnej. Za moich czasów sytuacja już była bardzo luksusowa, studenci mieli dwie sale do dyspozycji i łóżka piętrowe – tak jak w wojsku, studentki również. Wszyscy już mieszkaliśmy w tym nowym murowanym dworze. W części centralnej budynku był szeroki korytarz, tu była stołówka. W rogu tego korytarza małe okienko, a w nim winda, przywoziła ona posiłki z kuchni znajdującej się na poziomie piwnicy. Całodzienne wyżywienie było bezpłatne na koszt uczelni.

      Kierownikiem praktyki po II roku była Pani dr inż. Romana Machowska, natomiast po III roku dr inż. Niewiara. Z programu prac geodezyjnych utkwił mi w pamięci pomiar bazy za pomocą drutów inwarowych jederina oraz pomiar kątów metodą kierunkową na stanowisku z wieży triangulacyjnej z zamknięciem do horyzontu. Były też i przyjemne chwile pobytu w Goszycach. Ogniska ze śpiewami piosenek rajdowych, na których zawsze byli obecni nasi opiekunowie. Bywały one kilka razy w czasie trwania praktyki. W mojej pamięci utkwiło mi jedno, a to ze względu na postać Pana dr inż. NIEWIARY. W  tym czasie był on już starszym człowiekiem, dosyć pokaźnej   tuszy, niedużego wzrostu i mówił bardzo tęgim i donośnym głosem, typowy starszy pan. Gdy nasz kolega zagrał na gitarze i zaśpiewał piosenkę „Był  raz  bal”, gdzie są słowa „a ten pan, starszy pan siedział na sali samotnie, nagle wstał ruszył w  tan”, to dr inż. Niewiara na koniec tej piosenki miał łzy w oczach. Wstał, wyjął z kieszeni 50 zł  i powiedział „panowie studenci, to dla was na zakup kiełbasek. Proszę   zróbcie na zakończenie praktyki ognisko pożegnalne.” Cóż,  wiek i starość zrobiła swoje na sercu doświadczonego pedagoga. Ja wtedy tego nie rozumiałem. Dzisiaj, gdy piszę te  słowa, też mam łzy w oczach. Lata robią swoje, za  parę dni  kończę 68  lat. Dnia 11 listopada 2015 roku planuję  jechać do Goszyc. Będzie to prawie w 50 rocznicę  mojego studenckiego pobytu we dworze w Goszycach. Udam się z Kielc przez Słomniki – Marszyce do Goszyc. Już  teraz nawiązałem kontakt z aktualnym właścicielem dworu, będącym zarazem spadkobiercą   przedwojennych właścicieli, p. Michałem Smoczyńskim, wnukiem Anny Turowiczowej. Po moim oświadczeniu, że mieszkałem w Goszycach jako student AGH, zaprosił mnie na dzień 11 listopada, na uroczystości związane  z Dniem Niepodległości. Pobyt  był bardzo udany, w terenie odnalazłem kamienny kamień graniczny, który pełnił  rolę punktu pod wieżą triangulacyjną. Oczywiście po wieży ani śladu, ale to wiadomo, takie wieże wytrzymywały 20 lat, a więc w 1967 roku już strach było robić pomiary z tej wieży wybudowanej w 1946 roku. W ogrodzie dworskim  odnaleźliśmy w bardzo dobrym stanie 2 słupki betonowe o wysokości 1 metra z mosiężnymi krzyżami. Była to baza stała, służyła do pomiarów długości za pomocą drutów inwarowych Jederina. Każdy ze słupków ma do dzisiaj wmurowany w  boczną   ścianę typowy reper zgodny z instrukcją. Te repery służyły nam do zakładania ciągów niwelacyjnych. Miło i przyjemnie było zobaczyć po prawie 50 latach naszą szkolną osnowę sytuacyjno-wysokościową. Trzeba też docenić fakt, że obecni właściciele dworu opiekują się tymi znakami. Moją opowieść, o czasach kiedy ja jako student AGH byłem w GOSZYCACH na praktykach geodezyjnych i mieszkałem we dworze, słuchali z zaciekawieniem i uwagą. JACEK GRZYBAŁA.

Poniżej na fotografiach dwór w Goszycach oraz osnowa, na której mierzyłem

TROCHĘ HISTORII O PRAKTYKACH GEODEZYJNYCH STUDENTÓW AGH W GOSZYCACH

Będąc w odwiedzinach u Państwa Smoczyńskich w nowym dworze w Goszycach w 2015 roku, którzy są potomkami przedwojennych właścicieli dworu i majątku ziemskiego Goszyce, zostałem zapoznany z ciekawymi zdjęciami. Pan Michał Smoczyński, wnuk Anny Turowicz, pokazał mi, a następnie przysłał mailem, kilkanaście zdjęć  wykonanych we wrześniu 1947 r. w czasie praktyk geodezyjnych studentów Wydziału Geologii AGH. Zdjęcia te otrzymał kilka lat wcześniej od dawnych studentów Geologii na AGH, którzy go odwiedzili i zwiedzali dwór w ramach akcji „poznaj dwory małopolski”. Zdjęcie pierwsze, najbardziej udane ze wszystkich, przedstawia grupę studentów Wydziału Geologii AGH, z profesorem Kowalczykiem, dziekanem Wydziału Geodezji i późniejszym Rektorem AGH. Trzeci z prawej pod krawatem to Bohdan Nielubowicz, brat cioteczny mego ojca. Stryjek miał zapisane w indeksie, że praktykę w Goszycach odbył we wrześniu 1947 roku. Drugie zdjęcie to wieża triangulacyjna z drabiną w swoim wnętrzu. W czasie moich praktyk w 1967 roku wieża ta już nie istniała. Ostatnie zdjęcie przestawia grupę studentów z profesorem Kowalczykiem, w tle wieża triangulacyjna. Tu zachował się natomiast punkt triangulacyjny betonowy, nad którym stała wieża.

Jacek Grzybała

 

MOJA PIERWSZA PODRÓŻ DO KRAKOWA W 1952 ROKU

/wspomnienia kol. Jacka Grzybały/

Wczoraj na wystawie w Muzeum Historii Kielc spotkałem znajomego z Towarzystwa Genealogicznego Świętogen. Wywiązała się rozmowa na temat wystawy i o to ja nagle wpadłem w trans tematycznych wspomnień. Rozmówca mój przerywa mi i mówi, pan ma niesamowitą pamięć, pamięć fotograficzną Proszę to wszystko zapisać albo gdy nie ma ku temu warunków nagrać na dyktafon. Koniecznie proszę to zrobić.
Wieczorem w domu ruszyło mnie sumienie, posłuchałem dobrej rady, usiadłem do komputera, będę pisał .Ale o czym? Jest temat Moja pierwsza wyprawa samochodem do Krakowa  gdy byłem dzieckiem w 1952 roku. W tych latach, a były to czasy głębokiego stalinizmu. ja, pięcioletni chłopak nie zdawałem sobie. z tego zupełnie sprawy. Na wszystko trzeba było mieć po dwa a nawet trzy zezwolenia -pozwolenia .Wiadomo, jak jechać to pojadę z Tatą, okazja trawiła się niedługo. Dzisiaj gdy piszę te słowa dopiero teraz wszystko stało się jasne. Co to były za czasy? Tata mój naczelny inżynier w Zjednoczeniu Budownictwa  Miejskiego w Kielcach przy ulicy Karczówkowskiej 3 dostał polecenie służbowe na wyjazd do Krakwa samochodem służbowym, marki Skoda Tudor. Tematem wyjazdu były sprawy związane z budownictwem osiedla robotniczego na Czarnowie i uzyskanie gwarancji ze podkłady geodezyjne do celów projektowych biuro w Kielcach otrzyma na czas określony w umowie. Postanawia mnie zabrać ze sobą. Ruszamy, samochód prowadzi kierowca pan Stanisław Adamczyk ze Zgórska, bardzo dobry i doświadczony szofer. Pierwszy odcinek drogi do Jędrzejowa mija nam całkiem spokojnie, ale przed Jędrzejowem jak kończy się kompleks leśny i jest miejscowość Łączyn oczom mym ukazuje się biało czerwony szlaban kolejowy. Droga jest zamknięta, ale żeby było dziwnie i tajemniczo to tutaj nie ma żadnego przejazdu kolejowego Za to jest obok szlabanu budka, a z niej wychodzi dwóch milicjantów..Dalej już nie pojedziemy teraz, musi być  szczegółowa kontrola. Wiadomo prawo jazdy kierowcy, dowód rejestracyjny samochodu, dowód osobisty kierowcy, dowód osobisty taty, delegacja służbowa dla kierowcy i dla taty, zaświadczenie od naczelnego dyrektora Zjednoczenia Budownictwa Miejskiego, że pojazd jedzie do Krakowa  oraz szczegółowy opis po co i jakim celu. Taka kontrola to co najmniej pół  godziny czasu. Ten zamknięty szlaban zrobił na mnie odpowiednie wrażenie. Dzisiaj gdy to pisze i opowiadam synowi to nie chce wierzyć bo on kupuje bilet siada w samolot i tylko z dowodem osobistym leci do Wielkiej Brytanii. Ponadto sprawdzono kto jest w samochodzie z dodatkowych podróżnych. Tą dodatkową osobą byłem ja.,,ale tu jest wszystko w porządku, jestem wpisany do dowodu Taty. Druga taka sama szczegółowa kontrola była pod zamkniętym szlabanem i też w asyście dwóch milicjantów przed samym Krakowem, pomiędzy dwoma wiaduktami kolejowymi..Jej czas trwania też pół godziny. Pytacie Państwo dlaczego było dwóch kontrolujących sprawa prosta pierwszy pilnował drugiego, a drugi pilnował pierwszego… Spróbuj się tylko odezwać lub zapytać dlaczego tak długo to wszystko trwa dopiero byś zobaczył …Stalin zmarł dopiero za rok to jest w 1953 roku. Tak był sprawdzany każdy pojazd bo szlaban był cały czas zamknięty a podnoszono go do góry gdy szef placówki dał znak, że można jechać. To nie były kontrole przypadkowe czy też wyrywkowe. Każdy tak musiał być prześwietlony. Dzisiaj gdy to piszę to sam się dziwie że ja to pamiętam, tak jak by film z tych urywków podróży prześwietlał mi się przed oczyma.. Ale to nie koniec przy pisaniu tych wspomnień nagle przypomniałem sobie że przecież w 1981 i 1982 roku, a więc w stanie wojennym było tak samo z podróżowaniem jak wcześniej w 1952 roku, Jak widać sytuacja powtórzyła się dokładnie prawie po 30 letniej przerwie. I znów mówię do syna ty też nie pamiętasz stanu wojennego przecież wtedy miałeś 1 rok. Tato rzekł syn, czy to wszystko jest możliwe co mówisz? też nie masz o czym mówić przecież trzeba żyć dniem dzisiejszym. Tak synu rzekłem, ale pamiętaj, że wszystko przychodzi człowiekowi z czasem i w odpowiednim wieku. Ja 3 miesiące temu skończyłem 70 lat swego życia. Tu leży cale sedno sprawy dla mnie to co było 50 lat temu nagłe stało się tym czym dla ciebie jest dzień dzisiejszy.

Jacek Grzybała

 

PIERWSZY PREZES STOWARZYSZENIA GEODETÓW POLSKICH – ODDZIAŁ KIELECKI /AKTUALNIE ŚWIĘTOKRZYSKI/ LATA 1945-1947 rok.

BIOGRAM

Stanisław Sulimierski syn Walentego -Jana i Leokadii z Moszyńskich urodził się w Kamieniu Górnym powiat Brzeziny /koło Łodzi/ dnia 3 listopada 1879 roku w majątku swoich rodziców. Ochrzczony został w kościele parafialnym w Dmosinie. Rodzicami chrzestnymi byli ks. Julian Cichocki i Aniela Sulimierska. Stanisław Sulimierski zmarł 31 maja 1946 roku  w Kielcach na udar mózgu. Został pochowany w grobowcu rodzinnym wraz ze swoją żoną na starym cmentarzu katolickim w Kielcach. Tu trzeba nadmienić że zaraz po II Wojnie Światowej jest to okres lat 1945 – 1947 pełnił funkcje Prezesa Kieleckiego Oddziału Stowarzyszenia Geodetów. Niestety w czasie tej pierwszej kadencji umiera. nie doczekawszy jej końca. Gdy miał 5 lat umiera mu ojciec, wtedy to wraz z matką – wdową przenosi się do Piotrkowa Trybunalskiego, miasta Gubernialnego. Majątek ziemski Kamień Górny zostaje sprzedany. Matka zaś wychodzi po raz drugi za mąż za Malatyńskiego, pracownika towarzystwa kolejowego. Stanisław Sulimierski posiadał duże pragnienie do samodzielności, był bardzo ambitny. wynikało to nie z jego sytuacji rodzinnej chociaż ta była bardzo dobra. To dążenie i chęć bycia w miarę możności samodzielnym przejawiło się gdy ukończył 8 lat swego życia. Był wtedy uczniem szkoły podstawowej, ciążyły na nim obowiązki uczniowskie a mimo to podjął prace w kancelarii adwokackiej. Od razu powstaje, pytanie, co robił taki bardzo młody chłopiec u adwokata, jaką mógł wykonywać pracę.

Bardzo młody Sulimierski sporządzał pięknym czytelnym pismem odpisy załączników do akt spraw i od każdej karty papieru kancelaryjnego dostawał wynagrodzenie, parę kopiejek. Tą prace wykonywał aż do ukończenia szóstej klasy, następnie przerwał naukę i podjął prace jako urzędnik skarbowy. Po roku pracy rezygnuje z niej, co jest szokiem dla matki, i rodziny. Mieszkając w domu rodzinnym w Piotrkowie Trybunalskim udało mu się zaoszczędzić prawie cały roczny zarobek z urzędu skarbowego. Wtedy to właśnie wyrusza na studia geodezyjne do HORY HOREK. Wyższa Szkoła Miernicza w HORY HORKACH gubernia Mohylewska to dawne wschodnie kresy Polski przed rozbiorowej. Uczelnia ta została założona w 1840 roku przez cara jako WYŻSZA SZKOŁA ROLNICZA. W 1848 roku przekształcona na Instytut Gospodarstwa Wiejskiego cieszący się bardzo wysokim poziomem nauczania. Do 1863 roku od przyszłych studentów wymagane było świadectwo maturalne.  Niestety po 1863 roku to jest po Powstaniu Styczniowym z uwagi na fakt, że ponad połowa słuchaczy wzięła udział w powstaniu, uczelnia uległa degradacji. Zeszła wtedy do rzędu uczelni  pół wyższych i zaczęła przyjmować już słuchaczy bez matury. Tu należy zaznaczyć, że poziom nauczania nadal był bardzo wysoki, gdyż pozostawiono całą  starą obsadę profesorską. Na przełomie XIX/XX wieku  uczelnia ta miała dwa wydziały 1. / Rolniczy – kształcący agronomów i 2./ geodezyjny, który kończyli pełnoprawni geometrzy posiadający dodatkowo specjalność taksatorów gleb. Dwuletnią naukę Stanisław Sulimierski ukończył w 1901 roku. W tymże samym roku obejmuje posadę w Kielcach w Komisji Włościańskiej, gdzie pracował jego kolega ze studiów Józef Borkowski. W Komisji tej zajmuje  się sprawami geodezyjnymi na szczeblu gubernialnym. Po paru latach Jego pensja miesięczna wynosiła 100 rubli. Następna praca to pomocnik w kancelarii geometry Jankiewicza – za 30 rubli miesięcznie. Ta zmiana miejsca pracy podyktowana była tym żeby w krótkim czasie wejść na rynek wolnozawodowy. Po dwóch dalszych latach zakłada spółkę z geometrą Wojciechowskim. To był strzał w dziesiątkę. Oto dochody miesięczne każdego ze wspólników. 1910 r. -160 rubli, 1911 r. 300 rubli, 1912 r. – 350 rubli, 1913 r. 500 rubli, a w 1914 roku do wybuchu wojny 650 rubli miesięcznie. W tym czasie Gubernator Kielecki miał pensje 6000 rubli rocznie co daje 500 rubli miesięcznie. Te dane zachowały się do dnia dzisiejszego w brulionie  pisanym przez Sulimierskiego zachowanym u jego wnuka Lecha Sulimierskiego. Czas dobry skończył się, wybucha I Wojna Światowa, a po paru miesiącach rząd rosyjski obniżył pensje o 10 procent dla pracowników  Komisji Ziemiańskich na terenie całego cesarstwa. W tym rozporządzeniu nie było mowy o Królestwie Polskim. Sulimierski zaskarżył tą decyzje władz lokalnych. do resortowego ministerstwa w Petersburgu. Skarga pozostała bez odpowiedzi. Minęły 2 lata, będąc w Petersburgu udał się do tegoż ministerstwa i jakież było jego zdziwienie, pismo ze skargą zostało odnalezione. Odwołanie uznano za zasadne, skargę rozpatrzono pozytywnie. Należne pieniądze zostały wypłacone w terminie 2 tygodni. Jednocześnie przeproszono geometrę. Ponadto wypłatę należnych pieniędzy otrzymali wszyscy geometrzy w całej guberni kieleckiej. W tym czasie wstępuje do utworzonego Korpusu Wojska Polskiego generała Dowbór Muśnickiego, a w 1918 roku wraca do Kielc. W 1920 roku bierze udział w Wojnie Polsko – Bolszewickiej w randze porucznika piechoty dowodząc kompanią piechoty Szkoły Podchorążych. Pracując w Kielcach w 1928 roku zostaje mianowany mierniczym przysięgłym, którą to funkcję pełni aż do śmierci. Od 1908 roku przez 36 lat był biegłym Sądu Okręgowego w Kielcach.

Sulimierski znany był z ostrego języka nie tylko wtedy gdy był w roli biegłego sądowego, ale także i w czasie  towarzyskich spotkań. Cechowała go odwaga i szybki refleks. W latach dwudziestych był współwłaścicielem Koła Łowieckiego Św. Huberta w Kielcach.

Przekonania polityczne narodowo-demokratyczne, był członkiem PPS-u  w 1905 roku.
Z żoną Zofią miał siedmioro dzieci, najstarszy Jerzy, który pod pseudonimem Jerzmanowski napisał fantastyczny pamiętnik kielecki p.t. W Starych Kielcach. Wydało go Wydawnictwo Literackie Kraków w 1975 roku, wydanie pierwsze, były jeszcze dwa wydania .

W doskonałym stanie zachował się dyplom Stanisława Sulimierskiego, napisany oczywiście w języku rosyjskim. Oto jego tłumaczenie na język polski.
ATESTATU – Wydany przez Radę Pedagogiczną Horyhoreckich zakładów naukowych Stanisławowi Sulimierskiemu o tym, że on kształcił się w Horyhoreckiej szkole mierniczo – taksatorskiej w matematyce, niższej geodezji, niwelacji, prawie mierniczym, taksacji, w skróconym zakresie nauk przyrodniczych w zastosowaniu do gospodarstwa wiejskiego, naniesieniom, i opisywaniu planów skończył kurs wobec czego na podstawie Najwyższego zatwierdzonego 15 grudnia 1858 roku statutu o powyższej uczelni art. 15,17,18,19 przez zatwierdzenie P. Ministra Dóbr Państwowych, przyznano prawo tytułowania się prywatnym geometrą i taksatorem i wskutek tego tytułu przy dokonywaniu pomiarów i szacunkach może wykonywać podziały, i projektowanie granic z ustaleniem tymczasowych punktów, lecz nie posiada prawa dokonywać ostatecznych prawnych pomiarowych działań, związanych z formalnym zatwierdzeniem i wznawianiem pomiarowych punktów, również ma prawo być przyjęty na służbę państwową na posady etatowe, stosownie do otrzymanego specjalnego wykształcenia. Przy wstępowaniu jego Sulimierskiego do uczelni mierniczo – taksatorskiej były przez niego złożone następujące dokumenty,1/ świadectwo o pochodzeniu wydane przez Magistrat m. Piotrkowa 30.VII.1888 rok za Nr 7197. 2./ świadectwo o przynależności do poborowego rewiru wydane przez piotrkowski miejski magistrat 14.VII. 1888 r za Nr II 928. i 3./ wyciąg metryki, wydany przez proboszcza parafii Dmosin, powiatu brzezińskiego 5.VII.1888 r. za Nr 108, przechowywane w aktach Rady Horyhoreckich szkolnych zakładów i obecnie zwrócone Sulimierskiemu.- Dyrektor /Horeckich Zakładów Naukowych /podpis/ J. Barsukow – Sekretarz Rady Pedagogicznej /podpis/ E .Bezsonów. N Nr.2394. Na powyższym pieczęć Horyhoreckich Zakładów Naukowych .

Jest to treść odpisu poczyniona przez samego Stanisława Sulimierskiego w języku polskim.

/informacje zebrane i opisane przez kol. Jacka Grzybałę/

Mapy wykonane przez Stanisława Sulimierskiego /udostępnione przez kol. Jacka Grzybałę/

DOC002 DOC003

Wizytówka Stanisława Sulimierskiego,  fotografia  ze studiów,  jego  legitymacje  i  zdjęcie  przed  domem gdzie mieszkał  w HORY HORKACH /materiały udostępnione przez kol. Jacka Grzybałę/